Miało być kameralnie, bo trochę próbnie. Tak żeby zobaczyć, czy ma to ręce i nogi, zanim się światu zaproponuje. Tak żeby obadać, czy rezultat będzie godny ;)
Ach!
Wyszło lepiej, niż się spodziewałyśmy!
Ale od początku, od początku, droga Pani. A na początku, jak to zazwyczaj w przypadku boskich pomysłów, były nocne Polaków rozmowy, tym razem na linii Kraków-Barcelona ;) Tam mieszka Aga, która prowadzi eko-bloga Ekologika (zajrzyjcie koniecznie!), a której czasem pomagam w drobnych technicznych sprawach z jej stroną. Na przykład przypominam, że trzeba zrobić backup na wypadek, gdyby coś znienacka pierdutnęło z hukiem z przyczym nieznanych, albo aktualizacje różne, albo takie tam. I włamawszy się jej kiedyś w tym celu na bloga, żeby update’y zapuścić zręcznie, od razu nadrobiłam zaległości w czytaniu postów. I trafiłam na ten: 9 sposobów na (ekologiczną i etyczną) rewolucję w Twojej szafie. A potem się o-bu-rzy-łam.
I to nie na żarty się oburzyłam!
Po prostu aż mną wstrząsnęło!
Zdrada! Zdrada jakich mało! Bo niby koleżanka, niby przychylna, niby kibicuje, niby na warsztatach bywała, a tu taka potwarz!
O metkach napisze, o dbałości, o wymiankach, sprzątaniu i planowaniu, a ja się pytam – gdzie dziesiąty sposób na eko- i ety- rewolucję w szafie? Gdzie punkt o szyciu, a najlepiej o szyciu z tego, co już nie leży jak trzeba na człowieku, albo w ogóle nigdy nie leżało? Hę?
To moja mama trzydzieści lat temu pokątnie wykradała dziadziusiowe flanelowe koszule w kratę, które pracując w hucie dostawał jako wdzianko robocze, i namiętnie szyła mi z nich sukienusie, bo o materiałach dostępnych tak o, to można było pomarzyć, a ta zdradziecka ekolożka ani słowem o takich możliwościach nie wspomni?
No skandal, przyznacie!
;)
Zatchnęłam się więc, w stupor popadłam nad tą niegodziwością, a jak już mi trochę minęło, to dawaj na fejsa, wygarnąć jej po kolei. Nie ma to tamto. Ta zniewaga krwi wymaga. ;)
I tak właśnie narodził się pomysł na eko-warsztaty szyciowo-upcyclingowe, bo jak już jej pojechałam po ambicji, nawet dziadziusiową historię wywlekając, to jej musiałam udowodnić, że właśnie tak, że da się nawet beznadziejną koszulę męską przerobić na coś fajnego. A jej nie wypadało się nie zgodzić :D Sesese…
Wiec spotkałyśmy się pewnego niedzielnego popołudnia w Warsztacie – ja pełna zapału, Mamula-instruktorka pełna powątpiewania oraz Aga przekonana, że nic godnego uwagi z tego nie wyjdzie :D
Czy się myliła? Helooołłł, no raczej! Tylko spójrzcie na “przed” i “po” :)
Jest moc, c’nie? :D
I podczas warsztatów też była, bo głupawka nas nie opuszczała ani na chwilę :D
Stare koszule zanabyte w second-handzie zostały obadane i bezceremonialnie pocięte oraz tu i ówdzie nadprute :)
Górna ich część też się nie zmarnowała (w duchu eko! ;)) – była przez nas noszona i została ochrzczona Kołnierzem Mocy :D Bo bez niego się znacznie gorzej szyło ;)
Potem każda już realizowała swoją wizję – ja bardziej bufiastą, bo i sama jestem okrąglutka ;), a Aga smuklejszą i z falbaneczką, bo to chucherko straszliwe :D
I niech mi ktoś powie, że źle na tych warsztatach wyszła… :D
Jako że eko-warsztaty okazały się super doświadczeniem i w sumie sukcesem, zostały z nami na stałe i możecie wziąć w nich udział – szczegóły o tu tu. I tak, tak, owszem, też będziecie mieć po nich swój własny Kołnierz Mocy! :D